Sporą część minionego sezonu opuścił z powodu poważnej kontuzji. Do gry wrócił dopiero w przedostatniej kolejce. Wychowanek tyskich klubów ma za sobą trudne miesiące, które – jak sam mówi – wiele go nauczyły. Na start letnich przygotowań czeka z dużym optymizmem, zamierza pomóc drużynie.
Dawid Dreszer: Najpierw zapytam, jak to jest wrócić na boisko po tak długiej przerwie. Jakie emocje towarzyszyły ci podczas meczu w Gdyni?
Krzysztof Machowski: Przede wszystkim duża radość, że udało się wrócić na boisko po tak trudnym dla mnie okresie. Fajnie było poczuć te emocje i adrenalinę. Jestem wdzięczny, że ponownie mogę robić to, co naprawdę kocham.
Chciałbym wrócić teraz do samego początku, czyli tego feralnego treningu, na którym doznałeś kontuzji. Kiedy doszło do całej sytuacji, spodziewałeś się, że to może być problem z więzadłem?
Już po takiej wstępnej potreningowej diagnozie spodziewałem się, że to może być to. Staw był zupełnie luźny, podobnie jak kolano. Do końca łudziłem się jednak, że ostateczna diagnoza może będzie inna.
Co poczułeś, gdy usłyszałeś tę ostateczną diagnozę?
Na pewno był to dla mnie ogromny cios, ponieważ miałem za sobą dobry sezon i świetnie czułem się na początku tego letniego okresu przygotowawczego. Kilka miesięcy wcześniej zdążyłem w pełni wyleczyć łokieć, a tu kolejna diagnoza – zerwane więzadła. Trudny moment.
Za tobą długa rehabilitacja. Gdy spojrzysz na to z perspektywy czasu: jaki był najtrudniejszy moment w ciągu tych minionych dziesięciu miesięcy?
Najtrudniejszy był pierwszy tydzień. Praktycznie nie wstawałem z łóżka, ból i obrzęk nie pozwały mi chodzić nawet o kulach. Kiedy zacząłem stopniowo się przemieszczać, było mi już nieco łatwiej to wszystko znosić.
Kto był dla ciebie największym wsparciem?
Rodzina i koledzy z szatni. Nie da się ukryć, że w tych trudnych momentach dawali mi dużo tego wsparcia, za co teraz mogę być tylko wdzięczny.
Niedługo później podobnej kontuzji doznali Mamin Sanyang i Yannick Woudstra. Dzieliliście się jakoś doświadczeniami?
Gdy Yannick doznał tej kontuzji chwilę po transferze do GKS-u, przekazywałem mu pewne wskazówki, bo byłem już na innym, późniejszym etapie rekonwalescencji. Opowiadałem, jak to wszystko wygląda, czym powinien, a czym nie powinien się przyjmować. Maminowi później także starałem się zapewnić odpowiednie wsparcie – oczywiście na tyle, na ile byłem w stanie.
Czego nauczył cię ten okres?
Cierpliwości. To nie jest naciągnięcie mięśnia czy jakiś mikrouraz – niemalże wszystko trzeba budować od początku. Trzeba przyzwyczajać kolano do jakiegokolwiek wysiłku. Myślę, że ta kontuzja nauczyła mnie również takiej pokory do wszystkiego. No i zmusiła mnie do jeszcze cięższej pracy, bo bez tego nie byłoby mowy o stosunkowo szybkim powrocie.
Zapewne tego czasu wolnego było nieco więcej niż zwykle. Jak sobie radziłeś z negatywnymi myślami i czym się zajmowałeś?
Starałem się wykorzystać ten czas na czynności, na które wcześniej czasu mi brakowało. Przebywałem z rodziną, mogłem trochę podgonić studia. Poświęciłem ten czas także przyjaciołom i znajomym, bo na co dzień nie mamy aż takiej możliwości, by regularnie się spotykać.
W trakcie tej kontuzji klub zdecydował się przedłużyć z tobą umowę. Jak to odebrałeś?
Kiedy usłyszałem o propozycji przedłużenia umowy, byłem strasznie szczęśliwy. Nie będę ukrywał, bo odebrałem to jako gest wyciągnięcia do mnie pomocnej dłoni przez klub. Był to również sygnał, że GKS wiąże ze mną jakieś nadzieję. Jestem za to niezmiernie wdzięczny.
W międzyczasie zmienił się sztab szkoleniowy. Pamiętasz swoją pierwszą rozmowę z trenerem Skowronkiem?
Tak, bardzo pozytywnie ją wspominam. Trener wziął mnie do siebie i przedstawił swój plan na drużynę. Kojarzył mnie już wcześniej. Na każdym etapie tej rekonwalescencji okazywał mi duże wsparcie i zrozumienie. Moja głowa była spokojniejsza, bo od początku wiedziałem na czym stoję. Podobnie jak w przypadku zarządu i kolegów z szatni, mogę być tylko wdzięczny.
Ta świadomość, że nie możesz pomóc kolegom na boisku, była bardzo trudna do zniesienia?
Tak, w tych pierwszych tygodniach sezonu trudno mi było przychodzić tutaj i oglądać te mecze z trybun. Ta chęć pomocy oraz dołożenia czegoś od siebie była bardzo silna. Niestety nie było takiej możliwości.
Rehabilitacja rehabilitacją, ale jak pracowałeś nad zachowaniem formy fizycznej? Przy takich urazach to chyba absolutnie kluczowa kwestia.
Wraz z zarządem i sztabem od początku mieliśmy ustalone, jak to wszystko ma wyglądać. Rehabilitację odbywałem w tej samej placówce, w której miałem przeprowadzoną rekonstrukcję więzadeł. Jeździłem do niej trzy-cztery razy w tygodniu, później ta częstotliwość była stopniowo zmniejszana. W sumie do tej pory – mimo że już wróciłem na boisko – jeżdżę tam pracować. Cały czas trzeba to kolano wzmacniać, żeby było mocniejsze i dla takiego komfortu psychicznego.
A jak wyglądały te pierwsze chwile po powrocie do treningów? Wielu piłkarzy powtarza, że na początku brakuje poczucia takiej pewności i stabilizacji w tej kontuzjowanej nodze.
Miałem lekkie obawy. Nie do końca potrafiłem temu kolanu zaufać. Z czasem adaptowało się ono do bodźców, nawierzchni oraz uderzania piłki. Czułem się coraz pewniej. Odczuwam z tego dużą radość, bo w końcu po to ta rehabilitacja była prowadzona. Obecnie – w trakcie treningów i meczów – nie myślę już, czy gram lewą, czy tą operowaną nogą. Funkcjonuję zupełnie normalnie. Gdybym cały czas miał w głowie to, że muszę uważać, to oznaczałoby, że nie jestem jeszcze gotowy do gry.
Teraz chyba nie możesz doczekać się już kolejnego sezonu?
Zdecydowanie. Z niecierpliwością czekam na start letnich przygotowań. Na pewno będę do tego momentu odliczał dni.